Lubię sezonowość w przyrodzie, garderobie i na talerzu. W Polsce jest ona wyjątkowo odczuwalna i charakterystyczna, chociaż przyznam, iż ostatnie przenikająco zimne dni nie należały do najmilszych. Dzisiaj w menu królowała złota zupa dyniowa przyozdobiona czarnym sezamem i ziarnami słonecznika, z imbirowym tłem i charakterystycznym smakiem gałki muszkatołowej i świeżo mielonego pieprzu. Ludwika zjadła ją z apetytem. Uwielbiam to iż odziedziczyła po nas zamiłowanie do szerokiej palety smaków. A później zjadła trzy racuchy z kawałkami jabłek i gruszek. Brawo Lu!
Nasze spacery nabrały nowego wymiaru, albo uściślając, przeżywam je teraz z innego poziomu. Poziomu chodnika. Mała Lu bardzo lubi spacerować na swoich małych nóżkach, bez asysty wózka. Na takim spacerze odległości, w jakiś magiczny sposób się wydłużają i są przerywane niezliczoną liczbą małych przystanków. Wszystko to przez chodnik, bo na chodniku są same trofea:
- świeci się kapsel, którego najfajniej byłoby podnieść
- leżą czerwone kulki jarzębiny, chyba to trzeba spróbować?
- z drzewa spadł kasztan albo żołądź (czyli gratka dla poszukiwaczy jesiennych skarbów)
- o! jakiś papierek! super! aż się prosi, aby go wymiąć!
- patyczek
- liście, liście, dużo liści, żółte, czerwone, rewelacja
- pet! to jest dopiero atrakcja
I tak sobie wędrujemy. Trzymam Lu za rączkę ona się schyla, ja niekoniecznie pozwalam na podnoszenie wszystkich przedmiotów (czyt. pet, kapsel czy inny śmieć). A jak już młodej przejdzie ochota na eksplorowanie chodnika (uff) to postanawia zadbać o sąsiedzkie relacje na osiedlu. Wtedy kiedy tylko ktoś nas mija to ona czarująco się do niego uśmiecha, a jak osoba odwzajemni uśmiech to Lu macha na pożegnanie. Najlepsze jest to, że potem odwraca się jeszcze kilka razy, aby robić "papa" i machać rączką. Osobie tak zaszczyconej w końcu kończy się czas i odchodzi, a mała stoi jeszcze i macha, i macha. Haha.
Nie wiem jak Wy, ale ja lubię jesienią nosić skarpety. Chowam japonki do szafki, aby tam czekały na letnie spacery. Natomiast Ludwiczka wybitnie lubi mieć gołe stópki, ściąga skarpety/ciapki i chodzi po domu boso. Wszystko byłoby fajnie, tylko dlaczego jedną z najlepszych zabaw jest zdejmowanie mi skarpet, kiedy na przykład siedzę i odpoczywam po maratonie poranek/spacer/gotowanie? Cała uradowana nosi potem po całym domu skarpety i cieszy się tak jakby wygrała w lotka. Śmieszna dziewczynka.
P.S. Polecam Wam najlepszą (aktualną) listę przebojów Lu. Zdecydowanym faworytem są kaczuszki, kwa-kwa, do których przezabawnie tańczy :P (o 6 rano przy porannej kaszce piosenka ta wbija się do mózgu wybitnie i siedzi tam do końca dnia)
No comments:
Post a Comment